Lipiec 1944 roku.

W nocy słychać ze wschodu pomruk zbliżającego się frontu. Niemcy w popłochu uciekają na Zachód. Wojska sowieckie tworzą przyczółek pod Baranowem. W inspektoracie Rejonowym „Maria” (Miechów – Olkusz – Pińczów) Armii Krajowej prowadzone jest intensywne szkolenie żołnierzy. Czuje się gorączkowe przygotowania do akcji „Burza”. Sztab Inspektoratu ogłasza w dniu 25 lipca stan „czujności”. Aktywizują się oddziały i placówki terenowe

Podniecenie sytuacją na froncie wschodnim ujawnia również załoga Stizpunktu żandarmerii w Działoszycach. W drugiej połowie lipca komendant Stizpunktu Gose zarządza przeprowadzenie załogi granatowej policji do lokalu szkoły. Wprowadza również conocny dyżur miejscowych lekarzy w budynku mieszczącym Stitzpunkt, zamieniając jedną salę lekcyjną na punkt sanitarny. Okna i drzwi szkoły zostały zabezpieczone workami z piaskiem.

Przygotowania obronne wskazywały, że załoga Stitzpunktu liczyła się z możliwością zaatakowania przez żołnierzy zbrojnego podziemia. W naszej kompanii „Dzięcioł” również nasilono szkolenie wojskowe. Gorączkowo przygotowywano nas żołnierzy do godziny „W”.

W dniu 15 lipca 1944 r. dowódca naszej kompanii ppor. „Prądzyński” – Walery Zaród zorganizował i przeprowadził całonocne ćwiczenia całą kompanią. Marszem ubezpieczonym wyruszyliśmy z miejsca zbiórki na łąkach Chmielowa w okolicę Sancygniowa. Tam w lesie koło Świerczyny przeprowadzono ćwiczenia. Po ćwiczeniach zostałem przydzielony do pięcioosobowej grupy, którą dowodził szef kompanii „Cichy” – Władysław Kulczyński. Naszym zadaniem było przetransportowanie broni z placu ćwiczeń do magazynu broni w Działoszycach. Furmanką przez Ksawerów przyjechaliśmy do Łabędzia. Z Łabędzia worki z bronią przenieśliśmy miedzami do magazynu mieszczącego się na strychu niewykończonego domu, którego właścicielem był pan sędzia Józef Kulas.

Ppor. „Pazur” zaprosił mnie na niedzielny obiad, który przygotowała dla partyzantów rodzina miejscowych gospodarzy. Obiad ten pozwolił mi spędzić kilka godzin w towarzystwie partyzantów. Rozwój dalszych wypadków pozwala mi przypuszczać, że wybór mojej osoby jako posłańca do ppor. „Pazura” nie był przypadkowy. Eskalacja nastrojów zarówno wśród żołnierzy Polski Podziemnej jak i miejscowej ludności stały się impulsem do podjęcia przez naszego dowódcę ppor. „Prądzyńskiego” i jego sztab decyzji likwidacji działoszyckiego Stitzpunktu. […]

Opracowano taktyczny plan likwidacji Stitzpunktu w dwóch wersjach. Pierwsza wersja zakładała wymuszenie przez presję psychiczną poddania się całej załogi Stitzpunktu. Druga miała mieć zastosowanie w wypadku nieudania się wersji pierwszej. Polegała na ostrzelaniu budynku szkoły silnym ogniem w przypadku niepoddania się załogi i szybki odskok oddziału uderzeniowego. […]

We wtorek 25 lipca w godzinach wieczornych można było zauważyć podniecenie wśród mieszkańców Działoszyc. W rynku i sąsiednich ulicach było więcej niż zazwyczaj młodych mężczyzn. Większy również niż zazwyczaj był ruch w restauracji pani Kulczyńskiej. Bufetowy pan Józef Kulczyński nie mógł nadążyć z szynkowaniem piwa.

Wkrótce i ja dowiedziałem się czemu należy przypisać ten zwiększony ruch i podniecenie. Rozpoczęto przygotowywać akcję likwidacji działoszyckiego Stitzpunktu. Gromadziły się grupy, które w nocy miały pozorować zajmowanie Działoszyc przez silne i liczne zgrupowanie partyzanckie. Późnym wieczorem ppor. „Pikolo” i ppor. „Błysk” – Stefan Gawlik oficer kompanijnego WKW polecają mi nieopuszczanie mieszkania i czekać mam na dalsze rozkazy.

W nocy słyszę śpiewy i grę na akordeonie dochodzące z pobliskiego cmentarza. Dochodzi mnie również odgłos komend i przemarszów z rynku i działoszyckich ulic. Z niecierpliwością czekam na zapowiedziany mi rozkaz działania. Wreszcie nadchodzi ta chwila. Na ganku domu, w którym mieszkałem przy ul. Zakościelnej 10 pojawia się dowództwo kompanii. Zasiadają na ławce i prowadzą cichą rozmowę. Po chwili ppor. „Błysk” wywołuje mnie z mieszkania. Razem idziemy na ganek. Przepisowo melduję się dowódcy kompanii ppor. „Prądzyńskiemu”.

Zaczyna się świt. Ppor. „Pikolo” informuje mnie, że zostałem przydzielony jako łącznik od dowódcy kompanii do ppor. „Pazura”. Mam się zaraz udać na cmentarz i zameldować się ppor. „Pazurowi” jako łącznik, co wkrótce uczyniłem. Ppor. „Pazur” zatrzymał mnie przy sobie. Miałem więc okazję z bliskiej odległości obserwować przebieg akcji.

Żołnierze grupy uderzeniowej byli rozmieszczeni wzdłuż muru cmentarnego naprzeciw budynku szkoły. Mur cmentarny nie tylko stanowił doskonałą ochronę naszych żołnierzy przed ostrzałem ze szkoły, ale również uniemożliwiał wrogowi rozpoznanie sił atakujących żołnierzy.

Śpiewy, muzyka harmonisty oraz odgłosy maszerujących po mieście żołnierzy naszej kompanii wywołały niepokój wśród załogi Stitzpunktu. Ukradkiem zerkali z okien, ale nie odważyli się wysłać patrolu na rozpoznanie sytuacji. Czuło się, że czekają na dalszy rozwój wypadków.

Nastąpił świt. Wtedy przemówił ppor. „Pazur”. Wezwał żandarmów i policjantów do złożenia broni i opuszczenia szkoły. Na to wezwanie nie było odzewu. Trwała napięta cisza. Robiło się coraz widniej. Ppor. „Pazur” nie tracił jednak opanowania. Z napiętą uwagą przechadzał się po głównej alejce cmentarza, dobrze widoczny żandarmom, bacznie obserwując budynek szkoły. Cały czas kręcił zawieszonym na palcu na dość długim sznurze gwizdkiem.

Już przy jasnym dniu ppor. „Pazur” ponownie przemówił do żandarmów. Powiedział, że jest oficerem wojska polskiego i walczy o wyzwolenie narodu polskiego z pod jarzma reżimu hitlerowskiego. Wzywa do poddania się, dając 15 minut na podjęcie ostatecznej decyzji. Po tym terminie rozpocznie szturm na budynek. Słowa ppor. „Pazura” przekłada na język niemiecki wysiedlony Poznaniak, kierownik składnicy jaj w Działoszycach, którego nazwiska już nie pamiętam.

Zapadła ciężka cisza. Pamiętam wyglądającego z okna I piętra doktora medycyny pana Kozaka, który tej nocy pełnił z przymusu lekarski dyżur, palącego nerwowo papierosa za papierosem.

Po kilku minutach ciszę przerywają niemieccy jeńcy ustawieni na murze cmentarnym tuż przy stodole należącej do pana Górnisiewicza. Proszą żandarmów o poddanie się.

Wolno mija minuta za minutą ppor. „Pazur” patrzy nerwowo na zegarek. Wreszcie uchylają się drzwi frontowe i wychodzi z nich z podniesionymi rękami wysoki, mocno zbudowany żandarm. Był to komendant Stitzpunktu wachmistrz Gose. Polecono mu podejść na środek placu szkolnego i złożyć na ziemi broń. Rozkaz ten wykonał. Wtedy szef kompanii kpr. „Cichy” – Władysław Kulczyński przeskoczył mur i podszedł do żandarma. Sprawdził czy nie posiada ukrytej broni. Następnie opuścili swoją pozycję przy grobowcu z Aniołkiem, jak popularnie nazywano grobowiec rodzinny państwa Sznajderskich, Andrzej i Ryszard Zwolińscy Zostali skierowani przez ppor. „Pazura’ do pomocy Władysławowi Kulczyńskiemu.

Ppor. „Pazur” wydał rozkaz wychodzenia pojedynczo ze szkoły, najpierw wyszła żona komendanta Gosego, a następnie wychodzili pozostali żandarmi, składając w wyznaczonym miejscu broń i przechodzili po dokonaniu rewizji do rozbrojonej grupy. W drugiej kolejności zostali rozbrojeni policjanci.

Po sprawdzeniu, że cała załoga Stitzpunktu wyszła ze szkoły i załadowaniu na 2 furmanki broni i amunicji, grupa uderzeniowa na przedzie, a za nią żandarmi i jeńcy pojmani w Sancygniowie, na końcu policjanci udała się ulicą Zakościelną a następnie Jakubowską na działoszycki rynek. Działoszanki obsypały maszerujących partyzantów kwiatami.

Na rynku dumnie powiewała już biało-czerwona flaga, troskliwie przechowywana przez 5 lat okupacji niemieckiej. Zgromadzeni na rynku mieszkańcy wspólnie z partyzantami odśpiewali z głębokim wzruszeniem nasz hymn narodowy, a ppor. „Pazur” przemówił do mieszkańców. Niestety dzisiaj już nie pamiętam treści tego przemówienia. Pamiętam natomiast gromkie brawa. Na zakończenie tych wzniosłych i wzruszających chwil zebrani odśpiewali rotę.

Oddział uderzeniowy wraz z jeńcami podążył ulicą Jakubowską w kierunku Sypowa.

Po wielkiej euforii jaką wywołało rozbrojenie Stitzpunktu oraz po pogłoskach o kierowanych do Działoszyc oddziałów pacyfikacyjnych nasuwało się pytanie: i co dalej?

Nadchodzi z Miechowa wiadomość, że właśnie stamtąd oraz z Kazimierzy Wielkiej ruszyły karne ekspedycje w naszą stronę. Na szczęście z nimi rozprawił się oddział dywersyjno-partyzancki dowodzony przez ppor. „Sokoła” – Franciszka Pudę pod Sielcem.

Wobec zagrożenia ewentualną pacyfikacją oraz niedostatkiem własnych sił do obrony miasta dowódca kompanii „Dzięcioł” ppor. „Prądzyński” wysyła mnie w godzinach popołudniowych ponownie do Sypowa z listem do ppor. „Pazura” z prośbą o wsparcie i pomoc w ochronie ludności Działoszyc.

Odmeldowując się ppor. „Pazurowi” po oddaniu przesyłki nie sądziłem, że dane mi było widzieć go po raz ostatni. Ppor. „Pazur” – Tomasz Adrianowicz poległ w dniu 18 sierpnia 1944 roku pod Przybysławicami koło Tunelu.

Po powrocie z Sypowa zgłosiłem się m.p. Oddziału Dyspozycyjnego dowódcy Kompanii „Dzięcioł” umieszczonego przy ul. Jakubowskiej. Otrzymałem karabin i od godziny 19-ej rozpocząłem patrolowanie ulic Działoszyc.

W taki to sposób rozpocząłem moją służbę w umacnianiu i obronie „Republiki Partyzanckiej” [Kazimiersko – Proszowickiej Rzeczpospolitej Partyzanckiej]. świętowania! Nie może Was zabraknąć!